Przygotowałam mojego tatę na śmierć

Przygotowałam mojego tatę na śmierć

Anna Byrczek, lekarz, szefowa Domowego Hospicjum im. św. Kamila przy parafii pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski w Bielsku-Białej.

Od 20 lat zajmuje się wolontaryjnie chorymi na nowotwory w ich domach.

Pani Doktor- w jednym z wywiadów powiedziała Pani, że nie chciała kierować Hospicjum, ale pomagać chorym termalnie.

Tak, to prawda. Szukałam takiej instytucji, czy takiej grupy, która zajmowała by się pomocą chorym - chciałam się włączyć w prace takiej grupy. No nie mniej nie udało mi się, nie znalazłam takiej organizacji na naszym terenie i w związku z tym spróbowałam z innymi zorganizować tego typu grupę.

Co zmotywowało Panią do tego typu pracy z chorymi ?

Od momentu ukończenia studiów od razu zaczęłam pracę w szpitalu. Przyszłam do Szpitala Kolejowego w Wilkowicach, to był okres kiedy wielu chorych miało nowotwór płuc ; przychodził czas na wypisanie ich do domu. Widziałam, co się z tymi chorymi i tymi rodzinami działo w momencie, kiedy dowiadywali się, że idą do domu. Oni nie czuli się wyleczeni, wiedzieli, że nie są zdrowi. A jeśli Szpital wypisuje ich do domu, to znaczy, że nie mają szans na dalsze leczenie. Zdarzało się, że rodzina , czy sami chorzy prosili, by przyjeżdżać do nich do domu, by nie zostawiać ich samych. Ja oczywiście byłam oporna na początku, bo nie miałam takiej potrzeby, żeby jeździć do chorych do domu i pomagać im. Pod wpływem tych próśb raz, drugi pojechałam i zobaczyłam, że jest taka potrzeba, żeby do końca z tym chorym być, mimo że się nie da rady wyleczyć tego chorego. Wydawało mi się, że niewiele mam im do zaoferowania, a jednak chory o to prosi. I tak powstała myśl, by zorganizować stałą pomoc dla tego rodzaju chorych.

Od 1992 roku do chwili obecnej Hospicjum zorganizowało pomoc wolontaryjną dla 3,5 tys. chorych.

W tej chwili część z nich żyje, część nie żyje, ale zostały ich rodziny, a oni zostali w naszej pamięci. Wierzymy, że nam pomagają z miejsca, w którym są ...

A jak- używając terminologii medycznej- rodziła się idea wolontariatu hospicyjnego ?

Zaczęłam rozmowy z różnymi medykami, z lekarzami i pielęgniarkami, to był początek 1991 roku, a we wrześniu tego roku zaczęły się spotkania. Od tego momentu do 1 marca 1992 roku trwały spotkania, w czasie których zastanawialiśmy się, jak to zrobić, by nasza działalność była zgodna z prawem. Te kilka miesięcy, to był początek tworzenia wspólnoty. Uznajemy 1 marca 1992 roku za początek bielskiego hospicjum, bo wtedy wzięliśmy w opiekę pierwszą chorą, a święty Kamil przyszedł później... ? Na kolejnych spotkaniach zespołu hospicyjnego padały różne propozycje jakiego chcemy mieć patrona ...wygrał święty Kamil !

Była Pani aktywna zawodowo do czerwca 2012 roku ?

Do końca czerwca pracowałam w Szpitalu Kolejowym w Wilkowicach na oddziale opieki paliatywnej- teraz przeszłam na faktyczną emeryturę !

Co może robić aktywna zawodowo kobieta w ... czerwcowe popołudnie ? Po pracy - małe zakupy, odbiera dzieci ze szkoły, potem obiad, domowe obowiązki , kolacja dla rodziny i chwila na siebie...książka, może basen. Jaki jest Pani scenariusz na czerwcowe, letnie popołudnie?

Wcześniej po pracy w szpitalu jadę zwykle do chorych, tych umówionych albo na nowe zgłoszenia. Wieczorem jestem albo na kursie ( dla wolontariuszy- przyp. red. ) albo omawiam ważne sprawy dotyczące hospicjum. Zwykle wieczorem jestem na Mszy św., bo jestem śpiochem... Mam bardzo dobry apetyt i bardzo dobry sen. Do domu przychodzę dość późno. Jeżeli jest taka potrzeba, jestem u chorych o godzinie 22, a nawet 23. Czasami słyszę od chorych –a kiedy Pani śpi ? Mówię wtedy- kiedy mi pozwolicie ...

Ma Pani sprawdzony sposób na zregenerowanie sił witalnych ?

Ci którzy pytają, czy mam czas na urlop, muszą wiedzieć , że tak. Jak wyjeżdżam na urlop, mam to szczęście, że są osoby które mnie zastępują. Staram się wtedy odizolować zupełnie od tematów hospicyjnych, jakkolwiek te tematy nigdy mnie nie męczą. Kocham kwiaty, bardzo lubię dzieci, chociaż nie mam własnych. Mam wielu chrześniakówwiele dzieci przypisanych (uśmiech ). Lubię też oglądać obrazy i lubię muzykę.

Możemy w dzisiejszych czasach odnieść wrażenie, że panujemy nad bólem, min. dlatego że reklamy proponują nam cały arsenał leków przeciwbólowych – jak Pani ustosunkuje się do tej tezy ?

Żyjemy w czasach, kiedy się nie mówi o cierpieniu albo jest ono niepopularne. Myślę, że trzeba sobie uzmysłowić, że w nasze życie jest wpisane cierpienie i jest wpisana śmierć i czy chcemy o tym pamiętać, czy nie to - jest to fakt ! Nie zawsze to cierpienie, to jest fizyczny ból, bo akurat jeżeli chodzi o ból, to w tej chwili medycyna jest na takim etapie, że najczęściej ból udaje się uśmierzyć- nie w 100%. Zawsze pozostaje pewien odsetek ludzi, którzy są cierpiący i którym w 100% nie jesteśmy w stanie zlikwidować cierpienia. Jeszcze nie znamy metod, które ten rodzaj bólu u danego chorego mogłyby uśmierzyć. I to jest wielkie wyzwanie przed nami - przed medykami, żeby się tego uczyć. Bierzemy też pod uwagę, że są pewne przypadki, uwarunkowania, które powodują , że fizyczny ból jesteśmy w stanie uśmierzyć, a cała reszta- komponenty, które tworzą tzw. ból totalny są jeszcze przez nas źle zauważone.

Jakie znaczenie w cierpieniu odgrywają determinanty religijne ?

Niezależnie od faktu, czy chory jest wierzący, czy niewierzący ma pewne potrzeby duchowe i te potrzeby również muszą być spełnione, żeby móc sobie poradzić z bólem. Powiem więcejobojętnie, czy umiera człowiek świecki niepraktykujący, czy umiera siostra zakonna, czy umiera kapłan- to pewne niepokoje duchowe są ich udziałem. Na pewno u osób wierzących i praktykujących jest łatwiej tym bólem się zająć i łatwiej przygotować takiego chorego do śmierci. Nie znaczy to że jest łatwo, bo tej śmierci z obawą wyczekuje zarówno osoba wierząca jak i niewierząca. Łatwiej jest osobie wierzącej, jeśli wie, że poza tym kresem, poza tym momentem śmierci ktoś na nią czeka. Wielokrotnie miałam takie przykłady, że chorzy umierający uspokajali się w momencie, kiedy uświadamiali sobie, że czeka na nich ktoś bliski, kto już przed nimi tam jest. Nie mówię tylko o ramionach Pana Boga –Dobrego Ojca, który na nas czeka. Ludzie potrzebują kogoś, kogo znali, widzieli...

Jest to również przygotowanie na nasze odchodzenie, bo przecież przed każdym z nas jest taka perspektywa...

Kapitalne pytanie . Tak- muszę powiedzieć, że moje przygotowanie do śmierci poprawiło się. Nie znaczy to, że mogę powiedzieć :Tak Panie Boże jestem gotowa- zabierz mnie dzisiaj. Nie, bo mam poczucie, co jeszcze mam do zrobienia i za co Pana Boga mam przeprosić i o co prosić. Ale zupełnie inaczej podchodzę do śmierci dzisiaj, niż podchodziłam na początku drogi hospicyjnej. Powiem więcej, zupełnie inaczej podchodzą też do tematu śmierci własnej moi bliscy. Pamiętam początek hospicjum, kiedy w domu rodzinnym ze względu na mojego tatę, nie mówiło się o śmierci. On nie chciał, żeby poruszać taki temat. Nie było mowy o cmentarzu, o grobie, o cudzych pogrzebach- on się tego ewidentnie bał. Tato zmarł niedawno, ale umierał zupełnie pogodzony z tym faktem, spokojny. Przyjmował często komunię świętą, sakrament chorych. Myślę że to była duża zasługa mojej posługi w hospicjum i też wielki dar jaki ja dostałam w przygotowaniu mojego taty na śmierć.

Jak z perspektywy Pani pracy zawodowej i posługi wolontaryjnej wygląda umieranie ?

Różnie wygląda umieranie. To nie zależy od czasu, jaki spędziliśmy z chorym, bo można towarzyszyć spokojnie umierającemu tydzień, a może na to być potrzebne kilka miesięcy, czy rok. A zdarza się i tak , że mimo naszej bytności chory umiera z lękiem, niespokojny. Tak naprawdę, to nie nasza bytność tam jest potrzebna, my jesteśmy tylko tymi, którzy mają przybliżyć chorego do Pana Boga. Nie jest to nasza zasługa i nie nasze umiejętności- tylko to, co my dostajemy, żeby się z tym chorym podzielić.

Dziękuję za rozmowę.

Więcej w tej kategorii: Odnalazłam sens swojego życia »